Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kiedyś już sam o tem zaczął — odparł Jaś chmurno — to ci powiem otwarcie, że się jej nie dziwuję; źle się z nią obchodziłeś! bracie, źle!
— A cóżeś ty chciał, żebym ja przed nią tańcował na paluszkach! żebym jej komplementa prawił?
— Brakło jej wszystkiego, a najwięcej przywiązania z twojej strony i...
— No! no! dość tego, widzę że bierzesz jej obronę... a to wściekła kobieta! nigdy mi w najmniejszej rzeczy uledz nie chciała! Ale licho ją bierz! ja ją odkryję i dopiero pokażę co umiem, jak się znów w moje ręce popadnie! Bez grosza daleko pójść nie mogła!
— To pewna, że jeśli ją znajdziesz — żywo odpowiedział Jaś — ja jej więcej krzywdy zrobić nie dam...
— Cóż myślisz, że mnie nastraszysz? — śmiejąc się zapytał zbladły Sobocki.
— Straszyć nie myślę — rzekł młody chłopiec — ale znajdzie się sposób i na ciebie...
— Przyjechałeś mi robić wymówki? — zawołał kancelista odstępując krokiem.
— Nie, bo dopiero w miasteczku dowiedziałem się o tem... i mocno mnie to obeszło.
— Tak! boś młokos — odparł Sobocki — bo tego nie rozumiesz jak się z kobietą obchodzić potrzeba, żeby mieć pokój w domu!
— A miałeś-że ty pokój?
— To co innego! to nie kobieta, to szalone stworzenie, któremuby nikt rady nie dał. Już dość powiedzieć, że byle na swojem postawić, wolała uciec bez grosza z domu i wałęsać się po świecie.
— To twoja wina!
Sobocki ruszył ramionami.
— Dałbyś pokój — rzekł — to nie twój interes! gadaj z czem przyjechałeś?
Jaś się zastanowił. Trochę papierów przygotowanych wyglądało mu z za surduta nie dobrze zapiętego; Sobocki dawno je postrzegł i zwąchał co znaczyły.
— Wszak to testament? — dodał szybko.
Jaś milczał jeszcze.