Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nika, którego z duszy pragnął. — W każdym, razie jestem na usługi Waćpana Dobrodzieja.
Starzec zdawał się jeszcze z wyjawieniem całej swej myśli wstrzymywać; nareszcie, jakby mu na to wielkiej potrzeba było odwagi, wyrzekł z wyrazem silnego postanowienia:
— Chciej mnie Waćpan Dobrodziej wysłuchać cierpliwie. — Żyłem długo na świecie i poznałem świat dobrze; nie potrzebuje dodawać, że mi w tej chwili obrzydł jak smrodliwa kałuża.
— To uczucie chrześcjańskie... — przerwał proboszcz.
— Nie! nie! — zawołał Szambelan z uśmiechem goryczy pełnym — nie mam wiary, nie jestem do tyla słaby, żebym w niej szukał pociechy.
— Waćpan Dobrodziej nazywasz to słabością? — spytał oburzając się ksiądz.
— Ja to widzę i nazywam po swojemu, księże proboszczu; proszę mi darować, ale tu nam ciężko się zgodzić będzie. Jestem wychowańcem wieku, który młot i siekierę przyłożył do pnia chrześcjańskiego dębu i obalił go....
— Jakto obalił? — krzyknął ksiądz Bakałowski porywając się z miejsca; ale poskromiwszy zaraz zarumieniony, usiadł spokojniej, szepcząc swoją modlitewkę.
— Tak jest! przesądy zniszczone zostały, ciemności rozprószone, a czysta tylko może moralność jakaś ostała się z nieforemnej tkaniny dawnych wieków. Jestem synem XVIII. stulecia, księże proboszczu, i w nic nie wierzę.
— A czegóż pan chcesz odemnie, zwierzając mi się z tem? — zawołał znowu trochę żywiej proboszcz.
— Zaraz przyjdziemy do tego — spokojnie rzekł Kasztelanic. — Widok świata utwierdził mnie długiemi laty w przekonaniach, które wyssałem z młodości; gdyby nim Bóg jaki rządził, nie szłoby to tak szkaradnie... Ludzie mi obrzydli, nie mam dla nich szacunku, nie mogę mieć miłości; używam ich jak narzędzia i brzydzę się niemi. Są to zwierzęta, którym się za-