Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No! no! otóż to! mów co się tycze testamentu czy pora go ulepić?
— Albo ja wiem!
— A z czemże przyjechałeś? mów bracie, my z sobą ręka w rękę... otwarcie; nie rób daremnie sekretów.
— Ty wiesz, że żadnych sekretów dla ciebie nie mam; chciałem się tylko poradzić z tobą co dalej począć. Stary coraz się więcej poddaje Anieli, Termińskiemu.
— No, to ich zasekwestrujemy.
— Narobią krzyku!
— Niech krzyczą; gorzej gdyby się stary pogniewał, domyśliwszy się zkąd to poszło. Jak myślisz?...
Jaś milczał, ważąc jeszcze czy mówić, czy się taić! widząc niebezpieczeństwo pierwszego, niepodobieństwo drugiego; szczęściem wchodzili w tej chwili do winiarni Nysona, i miał czas w przerwie rozmowy, głębiej się z sobą naradzić.
Ciekawa to była ta winiarnia małego miasteczka, miejsce schadzek całej niegdyś palestry, która za kołnierz nie przywykła była wylewać, dziś sądowych i kancelistów.
Dom choć w rynku, niepozorny, stary, ciasny, ale sławny lochami, nad któremi stał, zawierał kilka izdebek na przemiany przez przyjezdnych i przez pijanych zajmowanych. Winiarnia bowiem była razem domem zajezdnym. Kiedy brakło gości ze wsi, wszystkie izdebki stały otworem dla miejskich amatorów węgrzyna, którzy w razie przybycia ich, wynosili się z kieliszkami i butelkami na tyły, do coraz lichszych betami przyozdobionych klitek, zostawując tylko po sobie plamy po stołach i kwaskowate zapachy maślaczu.
Utrzymanie winiarni wcale nie było wytworne; prócz zegarów, które oddawna nie szły, kilka stołów potrzebujących podpórek, kanapy włosieniem wybitej, a dalej idąc ku tyłom, coraz większej ilości żydowskich pościeli, sprzętów i wyziewów — nie było nic więcej. Dom na ten wieczór właśnie był pusty; wszystkie stancyjki stały otworem, od ulicy paliły się łojowe świeczki