Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Cóż się stało u kaduka? — grzmiącym głosem, niezwyczajnym, zawołał starzec podnosząc z gniewem głowę.
Termiński który w życiu głosu takiego nie słyszał jeszcze, struchlał, zadrżał, ale widząc że od odwagi jego zależeć może wszystko, ciągnął dalej:
— Panna Aniela będzie musiała wyjechać
— Cóż tam znowu?
— Co! ten przeklęty pułkownik grozi jej, że tu przyjedzie i zrobi awanturę.
— A! to znowu pułkownik! — uśmiechnął się złośliwie stary... — Cóż tak strasznego? czegóżeś się tak przeląkł Termiński? damy rady przecie.
— Ale jak Jaśnie panie? co począć?
— Poczekaj tylko dni parę, zobaczysz znajdzie się rada na wszystko, nawet na pułkownika.
Głos starca, gdy to mówił, znacznie był złagodniał, uśmiech nawet, którego wyrazu nie rozumiał kamerdyner, przebiegał usta; pomyślał więc, że stary zgodzi się nareszcie na wszystko dla kupienia sobie spokoju.
— Ale jakaż rada, proszę Jaśnie pana? — spytał ciszej.
— Jaka rada! ba! bardzo bo jesteś ciekawy! Poczekaj ino trochę, a zobaczysz że nie zła i taka może której się nie spodziewasz... poczekaj...
Kasztelanic wciąż się uśmiechał, ale uśmiech jego był złośliwy i gorżki.
— Pułkownik grozi, że tu przybędzie...
— Możecie go tam wstrzymać jaki dzień nie tem, to owem — rzekł Kasztelanic — nieprawdaż?
— Ja nie wiem — wczoraj list odebrała panna Aniela, i służąca mi mówiła, że dziś całą noc płakała i lamentowała, a rano sama prosiła mnie, żebym o tem doniósł Jaśnie panu...
— Powiedzże jej, niech odpisze, niech parę dni przewlecze, tydzień gdy można, a na wszystko poradzim... rozumiesz?