Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie bez obawy więc postanowił zbliżyć się do tego ostatniego sprzymierzeńca, którego nadzwyczajna zręczność i nadzwyczajna przewrotność zastraszała. Nie było żadnej rękojmi że go nie zdradzi, nie wyda, nie porzuci, nie zgnębi, gdy tylko potrzebować tego będzie; ale nie było wyboru. Jaś uczuwszy zimno w kościach, jak każdy co raz pierwszy na cóś większego się porywa, poszedł do pokoiku siostry i szwagra.
Sobocki już leżał w przepysznym tyftykowym szlafroku na łóżku i z długiego cybucha, z ogromnym bursztynem, umyślnie kupionego na te odwiedziny razem ze szlafrokiem, kurzył tytuń, w nadziei że ktoś przyjdzie, choć tęsknił za brudnem piórkiem, które z krótką fajeczką stało w kącie. Żona jego poczynała się rozbierać, a rozmowa nie bardzo widać była ożywiona między małżeństwem, bo oboje odwróceni od siebie milczeli, gdy się Jaś we drzwiach pokazał.
— A! a! dobry wieczór ci braciszku! — zawołał zrywając się Sobocki — no! a co tam słychać?
— Nic, idziemy spać wszyscy — odrzekł Jaś — ale nim się pośpiemy, nie chciałbyś ze mną pogadać; mam cię trochę popytać, trochę pomówić.
— No! a tu...
— A! tu bo... — mrugnął na Sobockiego pokazując siostrę.
— Ale ja bez butów.
Antosia się odwróciła: — Cóż to za sekreta Jaśku?
— Żadne sekreta, at!...
— Może go jeszcze pić poprowadzisz — odezwała się trochę gniewnie — on już i tak, aż mi było wstyd, dopił się przy wieczerzy maderą i węgrzynem....
— Cichobyś była małpo — przepraszam brata, — a co ci do tego?
Była to mała próbka obejścia się delikatnego z żoną pana Mateusza.
— Słyszysz Jasiu, to mój chleb codzienny!
Jaś ruszył tylko ramionami.
— Ale gdzie go prowadzisz?