Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A to miejsca dobre — rzekł spiesznie Dziadunio — warunki słyszałem takie że chłopców biorą, wychowują na koszcie funduszu aż do uniwersytetu, utrzymują na stypendjach w czasie nauk uniwersyteckich....
— Posyłają jeszcze za granicę, dla dalszego usposobienia — dodał pan Piotr nie wahając się — jeżeli okażą się zdatni.
Pry hotowoj kołody, dobre ohoń kłasty[1] — dodał Dziadunio — doskonała rzecz.
— Jak to? — spytał zdziwiony pan Hieronim — któż to mógł zrobić taki zakład? kiedy? ja o tem nic nie słyszałem.
— Wielka rzecz! — przerwał Dziadunio — Moja chata z kraju, nyczoho ne znaju.[2] Ale wszyscy o tem wiedzą! To długa historja, a nawet dosyć ciekawa — począł chodząc żywo opowiadać następującą powiastkę:

— Był sobie, będzie temu lat dwieście, niejaki pan Puciata, żonaty, jeśli się nie mylę z księżniczką Giedrojciówną, bo i sam coś tam z kniaziów wychodził. Otóż, trzeba Waści wiedzieć, Bóg im dał czternaścioro dzieci. Tandem tedy pan Puciata, któremu było markotno, że mu się ojcowizna rozdrobi na tyle głów, a dzieci z panów na szlachtę zejdą, nie jeden raz szemrał na zbyteczne błogosławieństwo Boskie... Z zadurnoj hołowy i noham łycho![3] Czasem ze złego słowa wiele niedobrego pójść może. Pewnego razu, niewiem tam z jakiego powodu — ciszej rzekł Dziadunio, oglądając się na siedzącą Zośkę — wyrwało mu się z ust do żony mówiąc: — Dzieci! dzieci! łatwiej o dziecię, niżeli o cielę! Trzeba bowiem wiedzieć, że istotnie w tym zakącie w którym mieszkali państwo Puciatowie, o cielęcinę było nie łatwo, a stary lubił cielęcą pieczeń.

  1. Przy gotowej kłodzie, wygodnie ognia nałożyć.
  2. Moja chata z końca, ja o niczem niewiem.
  3. Zadurzona głowa to i nogom bieda.