Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


IV.

Swobodnie, wesoło i szybko przeleciał wieczór u Hieronimowstwa. Oboje gospodarstwo coraz się bardziej z dobrym panem Piotrem i jego wielkością oswajali. W początku, uszanowanie dla niego nie dozwalało im się zbliżyć poufalej; teraz przywiązanie rosnące w miarę jak go poznawali bliżej, zlewało się z szacunkiem, nie straszył ich już, ale pociągał ku sobie. Dziadunio Dymitr usilnie nad tem zbliżeniem i skutecznie pracował. Stary złośliwie nawet niekiedy poglądał na Stasia i Zosię, zdaje się zgadywał co tam po cichu wykluwało się w młodych sercach i w młodych oczach obojga. Umyślnie jednak nie pokazywał po sobie, że się tego dopatrzył, a raczej odgadł co się święci. Było to bowiem jeszcze tak delikatne uczucie, jak trawka co na wiosnę pierwsze listki puszcza — a lada mrozek, lada szron ją zwarzy. I rosło z niczego jak ta trawka, z szybkością chwil pierwszych wszelkiej istoty i wszelkiego uczucia. Każde pomnażało ją wejrzenie, każde słowo rozrzewniało, każdy dzień dla niej był wiekiem w wypadki obfitym, a wczoraj wiecznością, przebytą razem i rękojmią przyszłości, którą wiekuistą mieć chcieli.
Oni już wieczór myśleli co będzie gdy się rozjechać, rozdzielić i niewidzieć zmuszą losy. W Zofji to uczucie bojaźliwsze i słabsze, niepojęte dla niej samej, napełniając ją strachem, rosło choć się broniła; w Stasiu gwałtowniej już i po męzku się rozwijało, gotując do w alki, wyzywając jej wcześnie. — Staś wiedział co się działo w jego sercu, znał z ludzi, jeśli nie z siebie, czarowny niepokój i uroczą żądzę, która nim raz pierwszy miotała. Jak tylko mógł przysiadł się do Zosi, która niespokojnie pytające wejrzenie rzucała na matkę i rozpoczął rozmowę. Szła trudno, nic w niej nie było, a tyle w niej posieli pamiątek i magnetycznie udzielili sobie myśli, dla ucha otaczających ludzi nieodgadnionych! Trudnoby było