Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przywitają, bo oto już wstaje stary i śmieje się kiwając głową do pana Pawła wołając: — Góra z górą się nie zejdzie... my powiedzmy słówko o dziaduniu.
Był to pan Dymitr Pałucki, niegdyś dworak Księżnej pani Wojewodzicowej Mścisławskiej, stary jak grzyb człowiek, a żwawy i zdrów jak młodzieniec; nie darmo go dziaduniem zwano, bo był rodzonym bratem Zawilskiej Kasztelanowej, Panów Zawilskich matki. Człowiek ten z dzieciństwa miał coś w sobie dziwakowatego, i starość go z tego nie wyleczyła. Chciano z niego zrobić porządnego obywatela, to jest dać mu majątek, urząd, zajęcie, kąt, tytuł — ale się to nigdy do niego nie przyjęło. Służył trochę wojskowo w brygadzie wielko-polskiej, zwano go nawet Panem Namiestnikiem, bo kilka tygodni urząd ten sprawował; ale to było pierwsze i ostatnie jego zobowiązanie się. Postrzegłszy że Pan Hetman wojska używa do spraw sejmikowych, zakręcił nosem i podał się o abszyt. Resztę życia zupełnie niezależny spędził najoryginalniej w świecie. Z większego majątku, który niewiedzieć jak stracił, została mu się sumka nie wielka, ulokowana u Potockich na piątym procencie, z której żył nic u nikogo nie prosząc, a że nadzwyczaj mało dla siebie potrzebował, bo się najprostszemi rzeczami obchodził, jeszcze mu z niej starczyło i na ciche dobre uczynki — które rozdzielał na pozór kapryśnie i najdziwaczniej. Nie mając domu, kąta i stałego przyparzyska nigdzie, mieszkiwał często w miasteczku, w klasztorze, najzwyklej z zakonnikami chór i jutrznie odprawując i kontentując się refektarskiem jadłem, lub u krewnych Zawilskich i Pobiałów.
Lubiono go wszędzie, bo był wesół i niezawadny, nie potrzebował wiele, a że dziwaczył, to mu i dla wieku jego i dla wielkiej a znacznej poczciwości wybaczano. Długi czas przeżywszy w Rusi, nabył zwyczaju powtarzania przysłowiów ludu, z któremi bardzo mu było do twarzy, a miał ich zawsze pełne kieszenie.