Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gwałtowność charakteru, męztwo nadniewieście, w ostatku już potrzebę namiętności i walki.
Gdy po za domem lały się strumieniem ruble na karty i wino, w domu często grosza na mięso nie było, a za każdy zaciągniony dłużek znieść musiała srogie wymówki.
Soboccy mieszkali w maleńkim domku, będącym już własnością kancelisty, na ustronnej uliczce w końcu miasta; otaczał go lichy sadek i dziedzińczyk brudny a ciasny. Sień, podwórze, wszystko tu mówiło o nieładzie wewnętrznym — brudno było, opuszczono, zaniedbano. Dworek miał tylko okienek czworo, a że osiadł w ziemię, wchodziło się do sieni jak do lochu po kilku chwiejących wschodkach. Na ten raz, mając przyjmować krewnych żony, których posądzał, że nim trochę pogardzali, pan Sobocki postanowił wystąpić i wystąpił.
Poprzymiatano, powylepiano na prędce odrapane ściany, co było widocznie świeżą robotą, wysypano ścieżkę piaskiem i oświecono pokoik, w którym zwykle stos papierów zalegał jeden stolik, a zrzucony płaszcz drugi. Teraz serwety okrywały oblazłe z politury meble, firanki otrzęsione były z pyłu, a ogromny samowar zawczasu wrzał w kącie. Pożyczono brakujących przyborów herbacianych u pana Sekretarza i innych towarzyszów pana Mateusza; to też łyżeczki były różnego kalibru i cery, szklanki rozmaitych wzrostów i tuszy, a taca nad wszelkie podobieństwo do prawdy nowiuteńka. Do występu należały sucharki i grzanki przyniesione z cukierni i sześć butelek szampańskiego, — bez którego jak wiadomo, nie ma parady i przyjęcia — stojących w kominie i świecących białemi główkami. Pan Mateusz czekając na gości w wice-mundurze, z rękami w kieszeni, to znów ogryzając zapalczywie paznogcie (był to jego nałóg gdy czekał lub niecierpliwił się i gniewał — a czasem ogryzał je aż do krwi), chodził żywo po izdebce.
— Zobaczysz — mówił do żony krzątającej się w drugim pokoju i układającej ciasteczka — że goto-