Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

począł mruczeć do siebie — sposobu nań niema, chmurną mu twarz pokazuję, gderzę, nie, wlecze się. Jeszcze mi tu siadł w Rozdołkach, jakby na złość pod bokiem.
Sykstus wszedł właśnie i zabierał się do pocałowania w rękę.
— Przepraszam, że pana podczaszego dobrodzieja tak nudzę, ale do kogóż się udać sierocie, jeśli nie...
— A co? aha? już? ciocia Żylińska zapewnie figla spłatała? nie mówiłem? — zawołał podczaszy — ot, jest.
— Jeszcze do niczego tak złego nie przyszło — mówił Sykstus — tylko, znowu rady pana dobrodzieja potrzebuję.
— Może i pieniędzy? co, dalipan, złamanego szeląga nie dam, chyba do Lublina sobie pojedziesz.
— Ale ja dzięki ciotce niepotrzebuję — kłaniając się, rzekł Sykstus. — Ciotka dla mnie bardzo dobra,