Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bo to pan Sykstus już u mnie nie aplikuje — odezwał się mecenas bardzo serjo — a dziś go tylko wezwałem dla objaśnienia w rzeczy tych papierów pana podczaszego, których znaleźć nie mogę.
— Jakto? jakto? — pochwycił stary — asindziej opuściłeś swego dobrodzieja, czcigodnego naszego Żółtkiewicza! a! to nie może być.
— Ja, panie podczaszy dobrodzieju, nie opuściłem go — cicho szepnął Sykstus — pan mecenas mnie sam odprawił.
— O! o! o! o! — począł głową wahając podczaszy — o! o! o! no proszę, a cóż się stało? co się to stało?
Sykstus milczał. Żółtkiewicz przybrał postawę majestatyczną.
— Bądźże pan sędzią między nami — odezwał się — przed jego trybunał sprawę wytaczam. Nie mogę inaczej choć w oczy, powiedzieć panu