Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiadasz asan, że nic podobnego nie było? — spytał mecenas.
— Ja przynajmniej nic się podobnego domyśleć nie mogę, ale proszę pana mecenasa, zkądże...
Żółtkiewicz się odwrócił.
— Nie ma nic, niema nic. Myślałem tylko, ja, sam, dorozumiewałem się, iż może coś czasu zapust zaszło, bo oto właśnie wypada papiery wieźć do Góry, a odbieram ztamtąd wyraźnie żądanie, ażeby nie kto inny jak Sieboń z niemi przyjechał.
Syktus zmilczał, zrobiło mu się boleśnie, przykro, zaćmiło w oczach, zrozumieć tego nie mógł.
Stał i milczał.
Żółtkiewicz się odwrócił ku niemu.
— Wracaj asan do roboty! — rzekł krótko. Warka się skłonił i powrócił do kancelarji, dopadł stołu, krzesła, pochwycił pióro, pisać nie mógł w głowie mu się kręciło. Sieboń postrzegł, że coś nowego się święci.