Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chcesz ze mną być szczerym jak z przyjacielem ojca? zapytał doktór — możesz mi powiedzieć, czy plany twe i projekta rzucone są, czy trwają?
— Taić się nie mam powodu, bośmy teraz koledzy w grzechu — zawołał Walek — moje projekta dojrzewają, są w zawieszeniu, ale ja ich rzucać nie myślę.
— Kochasz się więc? zapytał doktór — jakkolwiek niedorzeczna byłaby to miłość, mogłaby cię usprawiedliwić.
— Nie kocham się wcale — odparł z fanfaronadą Luziński, zajmuje mnie ta kobieta, ale to nie jest miłość.
— Miłość często zawodzi, rachuba zawsze — przerwał doktór — pamiętaj to sobie.
— Nie mówmy o tem.
Luziński nieco zniecierpliwiony, chciał rękę wysunąć i odejść, gdy Walter go zatrzymał.
— O co ci idzie? — spytał — o bogactwo?
— Może, bo to potęga naszego wieku — rzekł Luziński.
— Spodziewam się, że nie o arystokratyczny związek, bo ten nieprowadzi do niczego.
— To, jak kogo — odmruknął Walek, narzędziem tem jedni się umieją posługiwać, drudzy nie.
— Jesteś człowiek młody, z talentem, nie bez grosza, bo wiem, że doktór Mylius z wami się podzielił.
— Oddał co należało mi się po matce.
Na te słowa bezwstydnie rzucone, Walter oczy wlepił w Luzińskiego zdziwione, smutne i zamilkł na chwilę.
— Z tem wszystkiem co pan masz, można się swobodniej dobić wszystkiego w świecie — mówił doktór — ja nie miałem nic, nie umiałem nic, byłem na świecie sam jak wy, a z jedną pracą żelazną, zrobiłem