Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

on się napracuje, żeby to porządnie, ładnie wyglądało, a postawią na kilka godzin na katafalku i jeszcze jeźli postawią, no, to choć nie tak prędko zniszczeje, a jak do wilgotnej ziemi, zaraz zacznie gnić. Czy panicz tutejszy? — spytała dziewczyna.
— A jakże! urodziłem się tu i najczęściej mieszkam.
— A ja panicza nigdy nawet w kościele nie widziałam!
— Ani ja was, odparł Luziński, jakoś ujęty prostotą dzieweczki i wdziękiem świeżej twarzyczki. Czy macie więcej rodziny?
— Jest tylko tatko i dwóch czy trzech czeladzi, co przychodzą, matka nam umarła, o! już pięć lat będzie temu, bardzo nam bez niej źle! Tatko cały dzień pracuje, a ja siedzę w sklepie, bo nie można wiedzieć kiedy kto czego zapotrzebuje, a zawsze pilno, pilno... Tych biednych umarłych toby się radzi z domu pozbyć jednej godziny. Nas tylko dwoje, siostrzyczka Teklusia i ja.
— A wam na imię? — spytał Walek.
— Mnie proszę panicza? Karolina na chrzcie świętym, ale jak byłam mała, nieboszczka matka mnie przezwała Linką i teraz się oduczyć tego nie mogą, choć wyrosłam. Napróżno ja im mówię, że to do niczego niepodobne, jużbym wolała Karolkę, czy co! Ja chodziłam do szkółki, do sióstr miłosierdzia, to mnie dobre siostry pieszcząc nazywały też Karolką, nie tą Linką, z pozwoleniem, jak pieska.
— Ale to ładne imię?
— E! nie! odparła potrząsając główką dziewczynka, kto gdzie widział Linkę?! Ludzie się śmieją, a mnie się przypomina lin, tłusta, brzydka ryba, ja rybą być nie chcę.
Walek się uśmiechnął.
— Pan szedł tak sobie na przechadzkę? A! jaki pan szczęśliwy, że tak sobie chodzić może, a ja muszę siedzieć do nocy na jednem miejscu.
Westchnęła biedna.
— Przecież cię czasem uwolnią, moja panienko?