Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



ROZDZIAŁ III.

Nie ma nic w świecie niebezpieczniejszego dla człowieka, któremu zbywa na wielkiej energii, nad nagłą zmianę formy życia, nawyknień obyczajów, nawet miejsca, do którego wrósł długim nałogiem.
Od czasu sprzedania Walterowi apteki, Skalski, który dzieci usłuchał i pozbył się kamienicy, a był zmuszony wynosić się do nowo nabytego Paprotyna, chodził milczący, roztargniony, przybity i widać było po nim, że w sobie kryje zwątpienie, z którem walczy napróżno. Wszyscy co go znali, znajdywali go nadzwyczaj zmienionym, ale nie mówił nic, nie skarżył się, owszem, opowiadał w myśl syna o nabytej majętności, niby się nią cieszył; zostawiony przecież sam sobie, czasem łzy z oczów ocierał. W domu nie było co robić, każdy kąt mu przypominał przeszłość, wychodził na miasteczko, snuł się, włóczył, patrzał po murach i ciągle mu się na łzy zbierało.
Widać było z mowy jego, że się do niej przymuszał, że mu nie płynęła z duszy, uśmiechał się ale ustami tylko, milczał całemi godzinami, a do domu wróciwszy, zakopywał się w kątek i nieruchomy siedział z oczyma wlepionemi w ścianę.
Rozweselić go było niepodobna, śmiał się, ale smutnie, jak poczciwa machina, która robi to, co jej każą, ale nie czuje, co robi.
Stał się może łagodniejszym i lepszym niż był kiedykolwiek — obudzał jednak politowanie, jakby istota, z której część życia wypłynęła.