Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żyć miała, odezwała się smutnie, to małżeństwo byłoby świętokradzkiem.
— O! o! przerwała Idalia — pełno takich małżeństw na świecie. Stary, dwa czy trzy razy starszy ode mnie, no to co? więc naturalnie prędzej umrze, a ja wówczas pójdę sobie za mąż jak zechcę. Któż tak nie rachuje? to chleb powszedni.
Na te słowa wszedł Roger, który był w nocy powrócił, z miną dumną i kwaśną jak zawsze, podał rękę Idalii, a matce głową kiwnął.
— Weź że choć ty moją stronę — poczęła siostra, bo to nieszczęście z takiemi rodzicami, którzy dzieci zrozumieć nie mogą.
Roger ramionami ruszył.
— Mama niechce przypuścić, żebym ja mogła pójść za doktora Waltera, a ja sobie postanowiłam go mieć.
— Przyznam ci się, że postanowienie i śmiałe mi się wydaje i trochę dziwne. Ale on by być mógł ojcem twoim.
Znowu i ty toż samo pleciesz! zawołała Idalia, rzucając z niecierpliwości cygaretę, to właśnie jest co mi się w nim podoba! Ja go poprowadzę. Jest niezawodnie bardzo bogaty.
— Wiesz-że zkąd ta fortuna? spytała matka po cichu.
— A mnie co do tego śmiejąc się mówiła Idalia — on mógł zrobić majątek jak najpaskudniej, a ja go jak najuczciwiej zabiorę po nim. Człowieka się nie boję, bo się nie dam. Fortuna to potęga, to wszystko, ja muszę być bogatą.
Rogier śmiał się.
— Dziś jesteś bardzo jakoś podraźniona, rzekł, takie rzeczy robią się, ale się nie mówią.
— Dlaczego? odpowiedziała Idalia — ja sobie z tego śmiesznego wstytu nic nie robię! Czy ja powiem, czy nie, dla czego za niego idę, przecież i on i wszyscy to zrozumieją, że nie dla jego siwych włosów i zmarszczek, tylko dla pieniędzy. A ty byś się nie ożenił