Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Antoni za mąż nie wyda, jeśli się mama starać nie będzie.
— Za kogo?
— Za kogo? to dobre pytanie, odparła Idalia, nie idzie za kogo, byle dobrze i tak jak mi się należy.
— Ale zkądże ja ci wezmę? szlochając mówiła matka.
— Nie! to nie do zniesienia, przerwała córka, przecież to rzecz mamy szukać, a moja przyjąć lub nie. Naturalnie, że w ten sposób, ja się zmarnować muszę. Już mi życie obrzydło.
Matka na seryo po cichu płakać zaczęła.
— Mnie nie idzie o kochanka, zawołała Idalia, ale o męża! o takiego męża, któryby mi przyszłość zapewnił.
Widzi mama przecie, że nie jestem żadną marzycielką, że nie wymagam rzeczy nadzwyczajnych, chcę człowieka bogatego, choćby nawet nie młodego, to mi wszystko jedno, a tego muszę mieć. Ten głupi baron galicyjski, jestem pewna, że goły jak turecki święty, pojechał do Turowa, gardzę nim, jest nikczemny. Jeśli przyjedzie tu, okażę mu całą wzgardę moją.
Czyż mama jeszcze nie rozumie do czego ja zmierzam.
— Do czego zmierzasz? spytała z za łez pani Skalska.
— Mama by się powinna domyśleć, każda inna matka pojęłaby to łatwo. Ale ja, sama nawet takie projekta robić muszę.
— Jakież? jakie?
— Czyż mama nie widzi, że ten stary doktór Walter, milioner, jest dla mnie najwłaściwszą partyą?
— Stary, co kupił aptekę? ależ wy właśnie w aptece nie chcieliście siedzieć.
— O! ja bym też starego okulbaczywszy, nie siedziała z nim w aptece.
— Ale ten człowiek mógłby być ojciem twoim.
Idalia ruszyła ramionami.