Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! Emusiu ty moja, rzekła Iza siadając na ziemi przy niej, gdyby promyk błysnął nawet, czyż ty byś oślepiona ciemnością spojrzeć się nań odważyła. W naszem położeniu trzeba odwagi, zuchwalstwa posuniętego do szaleństwa, na wielkie bóle są lekarstwa gwałtowne tylko, a ty... a tobie Emusiu braknie odwagi właśnie.
— Kto ci to powiedział? nie znasz mnie, zawołała Emma, mam może więcej jej nad ciebie, ale mnie przykuwa i rozbraja ojciec... O! inaczej dawnoby mnie tu nie było! tak jak ty pierwszemu lepszemu bym podała rękę.
— Alboż ja ją podałam? — spytała zdumiona Iza.
— Przynajmniej mocno się na to zanosi, odparła Emma.
— Zkądże ty to masz?
Emma ruszyła ramionami.
— Izo, rzekła, wychowałyśmy się razem, żyłyśmy tchem i myślą jedną, co w tobie drgnie, ja odczuwani jak bliźnię, w myślach twych czytam jak w swoich, w rysach rozumiem co je zmarszczy, lub rozjaśni i ty przedemną chcesz mieć tajemnice?
— Ale przecież ja nierozumiem doprawdy, niepojmuję tego, odparła zmięszana Iza.
— Uspokój się, niewiem nic, mówiła Emma, ale wiem, że jest cóś czego niewiem. Stało się to wczoraj, dziś, niepowiem.
W tej chwili spojrzała na ręce siostry i zawołała żywo:
— Oddałaś mu pierścionek?
Iza zmięszała się niezmiernie.
— Komu? gdzie? — zapytała.
— Niewiem, aleś oddała, śmiejąc się boleśnie, mówiła młodsza. Cóż? czy baronowi?
Iza zrobiła minkę pogardliwą i potrzęsła głową.
— Nie, baron dla ciebie.
— A! baron dla mnie! niewiedziałam, zawołała Emma, czy mam koniecznie go wziąć? nie bardzo mi się podobał.