Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! pani! — zawołał Walek, pani się mnie obawiać możesz słusznie, ja się sam siebie lękam. Ja nie marzyłem nigdy ani o świetnych losach, ani o ożenieniu tak rychłem, jestem biedny marzyciel niepraktyczny, zdziczały, pótrafięż ja stanąć u twego boku tak, byś się nie wstydziła za mnie?
— Nie lękaj się pan, przerwała Iza, ręką dotykając jego dłoni, może być że nieznani sobie prawie, połączeni trafem w świecie najdziwniejszym, długo dla siebie będziemy zagadkami, wiele przecierpim, ale to wszystko dla mnie będzie rajem jeszcze. Moje życie tu, to śmierć powolna. Mów pan.
Walek uchwycił długą, białą, chudą nieco rączkę hrabianki i milczący złożył na niej pocałunek. Rumieniec oblał twarz Izy.
— Masz pan mój pierścionek, zawołała żywo, weź, ja słowa nie złamię. A teraz uchodź, godzina już grozi niebezpieczeństwem, może ktoś nadejść, mogą mieć podejrzenia, będą mnie strzedz, co utrudni ucieczkę. Zamów pan konie i powóz, dam znać!
To mówiąc, hrabianka Iza spojrzała na zegarek, ścisnęła rękę Walka, uśmiechnęła się, bystro wpatrując się chwilę w niego i rzekła:
— Uchodź pan, tą aleją, wprost do furtki, ja muszę do pałacu...
Ręką wskazała mu drogę i biegnąc znikła z oczów. Walek puścił się z trwogą aleją, wśród której dotąd nikogo jeszcze nie było, szumiały mu w uszach ostatnie wyrazy Izy, rad był już się znaleźć na drodze, za parkiem, serce biło, ćmiło się w oczach. Dochodził niemal do altany, gdy na samym progu postać nieznana w szarym surducie, z twarzą lisią i małemi oczkami chytremi, zabarykadowała mu sobą drogę i głos ochrypły pozdrowił go piekielnem.
— Dobry dzień!