Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się dowiadywał kto tam mieszka. Jacyś Luzińscy, czy to krewni?
Doktór mocno się zaniepokoił, wstał, potarł włosów; począł chodzić po pokoju.
— To w istocie nie dobrze się stało, rzekł cicho. Ale że też wy mogliście tęgo dojść?
— Przypadek! rzekł spokojnie Walter — istny przypadek!
Mylius dziwnie popatrzył na kolegę.
— Drugiego dnia, dodał Walter, najdziwniejszy zbieg okoliczności chciał, bym herboryzując...
— A! herboryzując! rzekł wolniej odetchnąwszy Mylius — to rozumiem.
— Tak, herboryzując, zszedłem go gdy z tej chaty wyleciał, rozogniony, nie przytomny, zburzony, jak oślepły.
Mylius zbliżył się, zdając słuchać z jak największem zajęciem.
— Postrzegłszy go w takim stanie niezwykłym, o którym młoda fizyognomia poświadczała aż nadto dobitnie i widząc, że nieprzytomny leci za miasto w las, nie mogłem się powstrzymać by go z daleka nie śledzić. Przyznaję się wam, iż byłem w obawie, aby mu się co złego nie stało.
Mylius westchnął.
— Trzeba wypadku, żeby biegnąc tak, u karczmy w lesie na rozstoju, wpadł na hrabianki z Turowa, (powiedziano mi, że to one były).
Doktór usta zaciął. — A to osobliwsza historya, mruknął, usiłując udać spokojnego.
— Nieznam tych panien, nie wiem co są za jedne, jakich usposobień; lepiej wy to pewnie nade mnie zrozumiecie, czy grozi jakiem niebezpieczeństwem, że się z niemi poznał bardzo jakoś poufale, odrazu i zawiązał stosunki, które tak mi wyglądały, że mogą, mogą pociągnąć za sobą następstwa?
— Jakie następstwa! przerwał Mylius ruszając ramionami, to sierota, bez imienia i majątku, a to pan-