Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z bicza się rozległo i tuman kurzu na gościńcu zakrył przed oczyma Luzińskiego sen, który przemarzył na jawie.
Walek potrzebował sam przed sobą wyspowiadać się z tego spotkania, rozmowy, zobowiązania, z tych wszystkich dziwactw, któremi go los obarczał tak nagle, niedając odetchnąć, — odszedłszy kilka kroków, padł pod drzewem.
Ledwie odetchnął wolniej, gdy naprzeciw, drożyną leśną idący z głową spuszczoną, ukazał mu się wczorajszy znajomy doktór Walter. Postrzegł on go zaraz i powitał.
— Osobliwsza rzecz, instynkt jakiś w jedną stronę kieruje nasze przechadzki, rzekł do Luzińskiego. Byłem tu już od kwadransa w lesie, ale widząc waćpana w ożywionej rozmowie z hrabiankami, nie chciałem mu przeszkadzać.
— A! widziałeś pan.
— Ledwie nie słyszałem, rzekł, uśmiechając się Walter z szyderstwem, bom się mógł domyśleć co mogą mówić dwie stare znudzone panny, do wcale przystojnego młodego chłopca, którego wypadkiem w lesie spotkały. Za pozwoleniem, dodał, czy to pierwsze spotkanie?
— Pierwsze w życiu.
Doktór wolniej odetchnął.
— A, rzekł — to jeszcze nie ma niebezpieczeństwa.
— Jakież by mi grozić mogło? spytał Walek obojętnie.
— Bardzo wielkie — mówił doktór; to są hrabianki, panny bogate, nazwisko świetne, waćpan jesteś sierota i poeta. Mogłoby się stać, że z pomocą waćpana młodości, a ich znudzenia, zawiązał by się stosunek, któryby poprowadził waćpana na awantury, a ich na nieszczęścia. Jeśliby się panu trafiło, uchowaj Boże! spotkać je drugi raz, spodziewam się, że będziesz wolał w las uciekać.
Walek ruszył ramionami.
— Waćpanu wolno jest niewiedzieć czem to grozi.