Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kazu opuszczenia kraju, do którego powrót był zaparty.
Strach o wielkich oczach nie dawał spocząć nawet tym, którzy się obawiać nie mieli czego.
Niektórzy zawczasu starali się pozyskać względy urzędników, ale ci milczeniem i powagą swą tylko odpowiadali.
Lubachowski, z zimną krwią przygotowanego na wszystko, złamanego życiem człowieka, przewidywał, co jego, a nadewszystko tych, których on żywił i którymi się posługiwał, spotkać mogło.
Dydaś był na piérwszym planie... Obcokrajowiec, z dawno wyszłym paszportem, nie miał się wcale na czém oprzéć, aby tu pozostać; ale na swój los patrzał obojętnie.
— Gdzie pan, tam i ja — mówił. — Każą iść precz, byle z nim, nic zafrasuję się. Co mi tam... To o pana chodzi...
W istocie, najcięższy był los Lubachowskiego, bo ten już nie miał ani dawnych swych przyjaciół i opiekunów, ani środków do osiedlenia się gdzieindziéj; ale wierzył jeszcze w to, że Treuberger, choćby otwarcie się za nim nie ujął i nie starał go ocalić, znajdzie środki do wyrobienia mu pozwolenia pobytu. Szło mu o jego ludzi, do których nawykł, kochał ich, wiedział, że na nich rachować może, a obejść-by się bez nich nie potrafił.