Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A ja, panu powiem — dodała żywo Berta — bo pan mnie znasz, że jestem otwarta: jakbyś się pan ożenił, najprzód miałbyś już za co ręce zaczepić, bo domek przynajmniéj mam i jest dach nad głową; potém jabym kochając pana mego tak wzięła w ryzę, jak Boga kocham, że musiałbyś mi statkować...
Adolf milczał; ta mówiła daléj coraz bardziéj się zapalając:
— Znam pana może lepiéj niż pan sam siebie, wiem jego wszystkie bałamuctwa, czuję ilebym się nagryzła i napłakała dopókibym z niego porządnego nie zrobiła człowieka: ale — kiedy się kocha to się kocha!...
Co mam się wstydzić! mówię prawdę. Ryzyko wielkie, ale kto nie ryzykuje nie ma nic. Ufam w Panu Bogu miłosiernym, żeby moje poczciwe zamiary pobłogosławił.
Słuchacz milczał. Rusińska dodała:
— Pan wiesz, że mi jesteś miły, chcesz z tego korzystać i znaleść u wdowy chleb gotowy — ale ja się tak bałamucić nie dam. Co nie, to nie. Wybij pan to sobie z głowy. Może nie przystoi kobiecie tak mówić otwarcie do mężczyzny — ale, co mi tam! wdowa jestem... Wolę od razu czystą mieć sprawę...
Stał pan Adolf jak w ziemię wbity, długo milcząc.
— Pani mi nie wierzysz? bąknął.