Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Począł się śmiać. Aniela z płaczem poszła do okna. Robiło się ciemno.
— Czasu nie mam! naglił p. Adolf. Dostąpiłem dziś tego szczęścia, że mnie stary pułkownik sam zaproponował zaprowadzić do ślicznéj hrabiny Julii, w przedwieczornéj godzinie. Ta właśnie nadchodzi. Zaszedłem tylko do ciebie...
Aniela w oknie stojąc płakała jeszcze, ale łzy już osychały, ściągnęły się brwi jéj czarne, nagle poszła do biurka nie mówiąc nic, wydobyła z niego kilka papierków i z powagą zbliżyła się do brata.
— Słuchaj Adolfie — odezwała się głosem surowym, — ostatni raz chcę cię ratować. Masz oto ten pieniądz, na który nie pracowałeś, który w sposób niegodny wydzierasz siostrze... Klnę się ci uroczyście, na ten krzyż co stał u łóżka ojca naszego, na cienie matki mojéj — to pomoc ostatnia! Nie dam więcéj, nie masz przychodzić po co, choćbyś jutro miał iść do więzienia... Pieniądz ten nie zarobiony, przychodzący ci łatwo, czyni cię płochym i gubi. Winnam, żem ci go dawała... To ostatni — idź. Wolę cię nie widzieć nigdy, niż słuchać mówiącego z tym cynizmem obrzydliwym, za który się wstydzę... Nie masz litości nad sobą, nademną, nie masz sromu!!