Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/472

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ża i opiekuna, skarb z którego nawykł był czerpać. Nawet w chwilach zupełnego opadnięcia z sił, hrabina dla dziecka znajdowała w sobie życie, myśl, dawną energię i rozum ten jasny, który dawniéj dawał jéj w świecie taką powagę i znaczenie.
Boleść Lamberta była głęboka, wielka, cicha, nieumiejąca płakać ani się poskarżyć, lecz niczém ona była obok przerażenia i rozpaczy Anieli.
Przywiązana była do téj, która dla niéj matkę zastępowała, przy któréj wychowała się, — lecz miłość dla niéj nie równała się w sercu trwodze przyszłości, w któréj nie widziała dla siebie żadnéj podpory, żadnego brzegu spokojnego. Nigdy nie przypuszczała, ażeby hrabiny Laury mogło jéj zabraknąć wprzódy niżby uwikłała syna i zyskała w nim posłuszne narzędzie. Wszystkie starania rozbiły się o chłodne, pełne poszanowania, ale niedopuszczające zbliżenia się obchodzenie z nią hr. Lamberta.
Po wyjeździe Elizy, zostawszy panią na placu boju, podwoiła zabiegów pani Zdzisławowa, wysilała się na dowcip, na czułość, na zalotność niemal rażącą, tak, że nawet staruszka, po kilkakroć zdumiona patrzała na nią oczom nie wierząc.
Postępowanie Lamberta było zręczne, a raczéj otwarcie i jawnie, choć grzecznie, odpycha-