Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Saratelli się za głowę chwycił.
— Zmiłuj się! jéjmość moja! skandal! krzyk! gotowiście się pobić, mój lokal skompromitować, zwrócić oko policyi. Do czego to, proszę pani!
— Siennicka pochwyciła go za rękę.
— Miejże waćpan rozum, spojrz na mnie, pomiarkuj, że ja nie należę do tych co na pięści się mierzą.... dosyć mi języka. Awantury i dla siebie i dla niego nie zrobię, daję na to słowo.
Cukiernik wypraszał się, błagał, robił co mógł, aby inaczéj siurpryzę tę urządzić, lecz na końcu jéjmość go przekonała tak dosadnemi argumentami o tém, iż powinien był wziąć jéj stronę — że na wszystko przystał. Godzina została wyznaczona, a cukiernik pokazał pokoik, który tylko drzwi komodą zastawione dzieliły od tego, jaki zwykle zajmował p. Adolf. Jéjmość miała wejść nie przez cukiernię, ale od tyłu.
Tegoż dnia wieczorem katastrofa groziła obżałowanemu.
Nie domyślając się zdrady żadnéj, Józia wpadła najprzód ze śpiewką włoską na ustach, pobiegła do pokoiku i zaczęła chodzić po nim żywo, czekając na p. Adolfa. Przez dziurkę od klucza miała czas się jéj przypatrzyć Siennicka, a widząc jak była młodziuchną i piękną, rozpłakała się ze złości.