Strona:PL JI Kraszewski Ciche wody.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chy jest jeden sposób, dodała — zbliżyć się tylko do nich, a znikną...
I przerywając nagle, odezwała się:
— Co za salony! Lubisz pan takie salony!
Trochę dziwne było pytanie.
— Salony takie to tłum — rzekł hrabia — ja nie lubię tłumu.
— Ale nie ma nic rozkoszniejszego nad tłum, bo się w nim ginie — zawołała Eliza.
Panna Gertruda zwolna wysunęła się, jakby na dany znak, zostawiając ich samych. Stała nieopadal na straży.
— Pani sądzi, że ktoś taki jak... jak pani — może gdzie zginąć i być niepostrzeżonym?
Komplement zdawał się wcale nie do smaku hrabiance...
— Nie karm mnie pan słodyczami — ja tego nie cierpię.
Lambert spojrzał milcząco i mówił oczyma.
— „Nie wiem już czém cię karmić.“
— Dla tego kocham bardzo moją Gertrudę, dodała, że ona prawi mi gorycze... To są rzeczy zdrowe.
— Ale niesmaczne! rozśmiał się Lambert.
Zmarszczyła się hrabianka.
— Wiesz pan, dla czego życzyłam sobie go tu spotkać w tym tłumie i trochę znudzić rozmową?..