Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Bracia mleczni.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tego drogiego skarbu, który odzyskać trudniej niż stracić! Jakże zawczasu trzeba w serce wpajać poszanowanie tej spuścizny potem ojców oblanej, uświęconej ich stopami. — Jakąż ja winienem ci wdzięczność żeś mi dozwolił tu z tobą powrócić, tu przy tobie żyć i odrodzić się w tem powietrzu, którem piersi po raz pierwszy odetchnęły...
Dzień to był uroczysty — wesela razem i tęsknoty za umarłemi. Spędzili go cały, chodząc, rojąc, układając sobie przyszłość, dzieląc pracę... Dzień to był pierwszy po latach wielu, który się mógł nazwać szczęśliwym... bo szczęścia ani daleko, ani wysoko nie trzeba szukać — jest ono na tej ziemi, w spokoju ducha i zdobytej niezależności człowieka, w czystości sumienia i poprzestaniu na małem. Wprawdzie wiek dzisiejszy, powiada swym wychowańcom: — dobijajcie się jak najwięcej, zdobywajcie — lecz rozumieć należy te zdobycze raczej w kraju ducha niż ciała, jako rozkaz do nieustannej pracy, niż do chciwości mienia. — Mieć można wiele, aby wiele czynić, nie żeby używać.




Historja dwóch braci mlecznych, rozgłoszona po sąsiedztwie, podawana z ust do ust, można sobie wyobrazić jak mocno ludzi zrazu zajmowała. Ta rzadka przyjaźń, ta zgoda, to jakieś osobliwsze urządzenie ich cichego, a pracowitego trybu życia, obudzały i podziwienie i niedowiarstwo.
— To zdaleka bardzo pięknie sobie wygląda, jak romans, mówił Suchorowski, ale zobaczycie państwo, że dwaj starzy bezżenni nudziarze, wprędce się powaśnią, zakwaszą, pokłócą i rozjadą.
Złośliwa ta przepowiednia nietylko że się nie sprawdziła, lecz owszem, Robert i Erazm, którzy zrazu wzajemnie starali się zbadać swoje upodobania i gusta, tak się zastosować w życiu umieli do nich, iż we dwóch tylko mogli być szczęśliwi. — Każdy z nich obrał sobie zajęcia, schodzili się w godzinach oznaczonych, jeden nie wiązał drugiego, i gdy się musiał który z nich oddalić na dni parę, pozostały pewnie czekał już na wracającego na drodze lub moście. Radyg wkrótce potem założył szpital dla chorych włościan ze wsi i okolicy, jako lekarz, nie odmawiając posługi nikomu i będąc bardzo czynnym w spełnianiu obowiązków powołania, którego się wyrzekać nie myślał. Robert poświęcił się botanice i przypominał sobie dawne upodobanie w malarstwie, przedsięwziąwszy zielnik kwiatów z natury odwzorowywanych. Zrazu dosyć osamotnieni, powoli zaczęli robić znajomości i dawne odnawiać. — Cisnęli się tu wszyscy aby Trawno, słynące ze swojego porządku — oglądać. Radyga i Roberta obu już posiwiałych, nazwano parą gołębi. — Rzadko ich też widywano inaczej jak razem...
Stary tylko Wanderski ubył im wkrótce. Dopóki cierpiał, biedował, stękał, życie się jakoś wlokło, gdy wygodniej mógł odpocząć, począł słabnąć i tak siedząc z różańcem w ręku u komina, zasnął spokojnie na wieki.
Marszałek Suchorowski, który wedle przepowiedni doktora Radyga, pozostał w urzędzie, pomimo iż mu radzono opuścić go, pojechał parę razy tłomaczyć swe postępowanie, oczyścił się zupełnie i postarał się o to, iż go nawet na następne trzechlecie obrano. Unikał on wszelkich stosunków z Trawnem, nie płatając wcale figlów, owszem, zdając się chcieć przekonać, iż nie był tak źle usposobionym jak się zdawać mogło. Było może w jego myśli powoli zbliżyć się do tych dwóch oryginałów, ale ani Robert, ani Radyg, nie mieli do tego najmniejszej ochoty. Nie bywając w mieście, nie spotykano się i tak stosunek ów obojętny, zmienił się w grzeczną neutralność. Wojny już żadnej nie było.
Być może, iż w domu państwa marszałkowstwa chętnie po cichu wyśmiewano się z dwóch starych przyjaciół, że tam o nich dziwne rzeczy opowiadano, że się cieszono, gdy ich jaka przeciwność spotkała, ale Suchorowski nigdy się z niczem uwłaczającem im nie odezwał — czując, że powszechne poszanowanie mieli za sobą.
Ludzie tacy jak Suchorowski, zwykle dochodzą do wysokich szczeblów, jeżeli dosiądz ich pragną, pan marszałek też wszystko co dlań było dostępnem pozyskał z kolei. — Majątku dorobił się znacznego, urzędował póki chciał, córki powydawał za majętnych ludzi, synów pożenił świetnie i dynastją Suchorowskich postawił na stopniu znakomitym w powiecie. Niebardzo ich kochano, ale byli to ludzie możni, zręczni i umiejący sobie wszędzie dobre miejsce wyrobić. — Dwaj bracia mleczni w tem życiu ustronnem, niemal klasztornem, nie pragnąc innego, wytrwali...
Ludzie mówią, że żyją dotąd i kochają się więcej może, niż za dni swojej młodości.

Méran, 1872 r.