— A co? nic.
— Idę za jałmużną, są goście słyszałem.
— Nie ma! Jak wymiotł, wyjechali wczoraj chwała Rogu, i wartownikowi nawet, a mnie też nic nie dawszy.
— Pojechali! a dokąd?
— Czort ich wié, co ich tu przyniosł i wyniosł. Wczoraj tu trzęśli Zamek za niémi —
— O! kto?
— A jacyś przybyli!
— A tamci goście, gdzie mówisz pojechali.
— Gdzieś traktem. — I wskazał chłop ręką na zachód, — ale to tylko byle z miasta, a potém licho ich wié gdzie, bo ludzie pytali, czy gdzie daléj znajdą próm na Bugu.
— Próm na Bugu! a! — rzekł do siebie Toboła.
— A jak tu siedzieli, to słyszę — mówił daléj, — raz w raz jeździli na łowy.
— O często po kilka dni ich nie było, włóczyli się po lesie, często nocowali po wioskach u dzierżawców, u Xięży.
— Juk myślisz, — spytał Toboła, — da Podstarości jałmużnę.
Chłop potrząsł głową.
— To nie pójdę do Zamku! — rzekł dziad — i daléj w swoję drogę. — Bądź zdrów.
To mówiąc Toboła zwrócił się i ruszył rynkiem na trakt Białéj. Podle ostatniego krzyża, gdzie się dwie drogi schodzą, był domek szpitalny, na pół wpadły w ziemię, na którego dachu porosł jasno-zielony mech, a w ścian szczélinkach trawa. Okna zasłaniała przyźba, a drzwi schowały się były ukośnie i zary-
Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/44
Wygląd
Ta strona została skorygowana.