Przejdź do zawartości

Strona:PL JI Kraszewski Banita 1843.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Filozof z was nad lata, — rzekł stary westchnąwszy mimowolnie, — aleć jednego przynajmniéj w życiu człowieczem braknie koniecznie i do końca najbardziéj, boć to Bóg przeznaczył, żeby mąż nie był bez niewiasty, krom mnicha: sercu potrzeba serca, towarzysza. I wiécie co wasz ulubiony pan Wojski, śpiéwał na początku swych pieśni, o dobréj żonie. Nigdyż wam na myśl nie przyszło, że tak sami wytrwać nie możecie?
Kobiéta wlepiła iskrzące się oczy w Stanisława, a on swoje spuścił, zmięszany.
— Rozśmiejecie się znowu ze mnie prostaka, — rzekł odpowiadając staremu — ale boję się więcéj kobiéty, niż jéj pragnę —
— Widać żeście byli zagranicą — przerwała niebieskooka żywo podnosząc się zkrzesła — a nas niewiast polskich nie znacie —
W téj chwili w sieniach dał się słyszéć gwar jakiś i jezdny podróżnych, wszedł z kartą w ręku.
Stary pobladł widocznie na widok sługi, pochwycił kartę, wlepił w nią oczy i spytał kto przyjechał?
— Komornik z Kodnia.
Kobiéta i towarzysz podróży nieznajomego gościa, zmiészali się również na widok posłańca i listu, poczęli szeptać coś między sobą, przerażeni jakąś wiadomością niespodziéwaną.
Piérwszy stary ochłonął i obracając się ku gospodarzowi, rzekł wyciągając rękę.
— Dziękujemy wam serdecznie za gościnność: ale nie odmówicie nam jéj na noc dzisiejszą? Jesteśmy zmuszeni prosić was o nią?
— Dóm to wasz, póki się wam podoba — odrzekł