Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
12JÓZEF WEYSSENHOFF

był przytem trochę filozofem i perorował nawet wobec pana Zygmunta, na co ten w chwilach wolnych pozwalał.
W przedziale wagonu pachniało, jak w kobiecej sypialni. Rozłożone przyrządy gotowalniane były dobre, angielskie. Skóra łosiowa pokrywała kanapę wagonową; podróżne ubranie, szare i miękkie, wisiało na haku, żółte buty doskonałej roboty, świeża koszula i bajeczny krawat były przygotowane do włożenia, gdyż pan Zygmunt był dotychczas w rannym stroju i w pantoflach. Przeprosiwszy, zaczął się przy mnie ubierać z pomocą Hansa, gawędząc stosownie do okoliczności, a odkrywając mi coraz nowe, wytworne szczegóły swej tualety.
— Wraca pan z jakiej wystawy ubrania, że tak wszystko około pana i na panu jest — non plus ultra?
— Powiem panu — rzekł — że lubię pewne wyszukanie w czystości i wygodzie. A następnie sądzę, że dla samego przykładu trzeba dbać u nas o te rzeczy. Nie dziw, że Zabłocki źle u nas wyszedł na mydle: przecie nikt mydła nie używa. Brud nasz przeszedł w przysłowie, i to jedna z pierwszych reform do przeprowadzenia w naszej cywilizacji, czyli w naszym braku cywilizacji. Bo cóż to jest ta wytworność francuska, albo lepiej angielska, którą nasi gardzą, mieszając ją z tak zwaną zgnilizną obyczajów? Poprostu — higjena, doprowadzona do artyzmu.
Higjena, doprowadzona do artyzmu, zaimponowała mi. Sam brudu nie cierpię, ale na „ostatni krzyk“ elegancji, mimo usiłowań, nigdy zdobyć się nie mogłem.