Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŻYWOT I MYŚLI PODFILIPSKIEGO239

Tomasz, gotów już do drogi, przechadzał się po saloniku. Dziewczynki wyglądały, jak dzwonki z różowemi na wierzchu gałeczkami w formie twarzy.
— Czy mama już pojechała? — niepokoiła się młodsza Jadwinia, wytężając cienki głos, bo główkę miała obwiniętą włóczkową chustką i sądziła, że inni także gorzej dzisiaj słyszą.
— Głupiutka jesteś — napominała ją Mania, równie podniesionym głosem — mama nie może bez nas pojechać.
— Dlaczego? — pytała znów młodsza, która zmysł dialektyczny wspólny ma ze stryjem Zygmuntem.
Tomasz spojrzał na zegarek.
— Już tylko pół godziny do odejścia pociągu, a jest dużo kufrów i ten mały bagaż (wskazał na dzieci). Alinka wyszła z panią Anną i spóźnia się. Zapakuję najprzód dzieciarnię do omnibusu.
Dokonał tego z pomocą panny służącej, którą przy dzieciach zostawił, poczem wrócił na górę, coraz bardziej zaniepokojony. Rzeczywiście, było już tylko dwadzieścia minut czasu.
W tej chwili ujrzeliśmy w głębi korytarza dwie ciemne postacie kobiece, zbliżające się do nas szybko, prawie biegiem. Była to pani Tomaszowa i pani Darnowska. Ubrane obie szaro, niemal jednakowo, z chustkami obwiązanemi na kapeluszach, zarumienione od pośpiechu; wyglądały zdaleka, jak kobiety z ludu. W ręku niosły książki do nabożeństwa.
— Czy już nie mamy czasu trochę się przebrać? — spytała pani Tomaszowa, wpadając do pokoju.