Strona:PL Józef Weyssenhoff - Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
186JÓZEF WEYSSENHOFF

czerpawszy kwestję czarnych naszyć na rękawiczkach, zniósłszy regułę trzech spinek do gorsu na korzyść jednej środkowej ze szmaragdem, otoczonym brylancikami (dwieście korcy pszenicy z dostawą na wrzesień), nie czuł już nóg pod sobą, ani mózgu w głowie. Wstawał popołudniu, chodził senny aż do wieczora, poczem przebierał się i wstępował w szranki. Od dwóch dni jednak szanował się na tłusty poniedziałek, na bal do Kostków, który miał być uwieńczeniem karnawału. Nie przyjął paru zaproszeń do pomniejszych domów.
Kostkowie ogromnie urośli od przyjazdu. Wiedziano o nich, że są bardzo bogaci, nie wiedziano jednak, że dadzą ze trzydzieści obiadów, parę wieczorków i bal. O pani Elizie różnie mówiono w przeszłości, gdy była jeszcze panią R. Znano ją, jako bardzo ładną, nie wojowniczą, lubiącą pewien wybór w ludziach i rozmowę z niektórymi mężczyznami. Wszystko to są niby zalety, ale podejrzanej natury. Był czas — wtedy, kiedy było jej źle na świecie i rozgrywał się dramat rozwodowy — że centralna stacja opinji potępiła ją; zaledwie gdzieś po kątach i pod ziemią kryły się korzystniejsze o niej zdania. Obecnie jednak zwrócono jej honor i szacunek: jej pochwały można było głosić chociażby na publicznych placach, a znów po kątach i pod ziemią kryły się maleńkie resztki owej dawniejszej opinji, uciśnione przez powodzenie i widoczny splendor Kostków.
Opinja musi się oczywiście zmieniać stosownie do czasów — i potrzeb krajowych.