Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiem, odpowiedziała Konstancja, hrabia wymógł na mnie słowo, że zamieszkam w Sulimowie, starał się i względem mnie popełnioną niesprawiedliwość nagrodzić.... Miarkujesz pan, że z tego powodu nie jestem tu bardzo miłym gościem.
Dość długo tak jeszcze rozmawiali przechadzając się w dziedzińcu, gdy przybycie Zmory przerwało tę przechadzkę przerywaną z daleka słyszeć się dającym śpiewem u katafalku.
— Jedź pan do Zakala, odezwała się żegnając go Konstancja — oznajmię mu co się ze mną stanie, naradzim się, i będziemy cierpliwie czekali żeby los uczynił z nami co nam przeznaczył.
I z tą ufnością, która była dowodem siły ich przywiązania, co nie wątpiąc o sobie nie wątpiło o przyszłości — podawszy sobie ręce, rozstali się, w chwili gdy Zmora kwaśny i nadęty zbliżał się do nich ze śledczem wejrzeniem.
— Kuzynku, odezwała się Konstancja, widzę że mój przyjaciel pan Stanisław nie znalazł łaski w oczach twoich, nie umieliście się poznać na nim.
— Temu nie przeczę, odparł pan Teofil, może to być niewysłowiona doskonałość, ale nie wszyscy dla wszystkich, kuzynko dobrodziejko.