Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślepo działać niepodobna. Wypadłoby posłać i do Sulimowskiego.
— Ten słyszę na śmiertelnej pościeli, odparł kupiec; nie godzi się zatruwać mu ostatniej godziny, może chwili pojednania z Bogiem. Jedź pan i powracaj co najrychlej.
Stanisław był przytomny tej rozmowie; wspomnienie o Sulimowskim uderzyło go, myśl szybka przeleciała przez głowę.
— Zapewnie, rzekł, że posyłać kogoś do hrabiego byłoby nie w porę, ale z wieści sąsiedzkich trudno coś wiedzieć pewnego o jego stanie. Ja mógłbym pojechać sam, pod pozorem dowiedzenia się o jego zdrowie, a jeślibym uważał że się go zapytać można o interes, z wszelką delikatnością wspomniałbym o nim. Jeśli Sulimowski jest tak bardzo źle, przekonam się tylko i przyjadę napowrót.
— Jak ci się zdaje panie Tomaszu? spytał kupiec wahając się.
— Mnie się zdaje, że toby było nie źle, rzekł plenipotent, hrabia najlepiej objaśnić może, a pan Stanisław jeden potrafi w takich okolicznościach postąpić sobie jak wypada.
— Dziękuję ci za tę myśl, podstępując i ściskając syna, odezwał się pan Bal; wiem że nie lubisz Sulimowskich, wdzięczen ci jestem za tę ofiarę dla mnie.
Podziękowanie ukłuło Stanisława, czuł że na nie nie zasługiwał, zarumienił się i nic nie odpowiedział, ale z wielkiej radości począł się tak spieszyć z wyjazdem, że matka smutnie się aż uśmiechnęła.
Biedna matka! jej oczy widziały wszystko, serce czuło tak wiele, a tak mało co uczynić mogła! Wczo-