Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiadają, rzekł przy wieczerzy, że słabość przybrała charakter nadzwyczaj groźny, i z kilku lekarzy nikt za życie nie ręczy, chyba cud by go uratował. Cała rodzina zwołana do łoża jego się zbiegła; dziwy plotą. Pojechał tam i ksiądz dziekan z Podberezia, święty kapłan i śmiały człowiek! mówią że nie wahał mu się w tej chwili uroczystej wystawić przed oczy całego życia przeszłego, zalecając żal i pokutę.
— A cóż to dziwnego? rzekł Bal.
— To nic, odparł Parciński, ale co rzadko, hrabia słyszę na prawdę się upamiętał, i chce krzywdy jakie w życiu porobił komu nagradzać. Mówią nawet że ta porywcza skrucha zastrasza żonę i dzieci, którym gdyby przyszło szczelnie obrachować się z przyszłością, mogłoby nie dużo pozostać.
— Zmiłujcie się! z niecierpliwością przerwał kupiec, przesadzacie zawsze w sądach o Sulimowskim. Może być że miał żyłkę do procesów, ale to nie był znowu tak bardzo zły człowiek!
Parciński otwarcie się rozśmiał.
— Daj Boże zawsze i wszędzie tak pobłażających sędziów jakim jesteś Waćpan dobrodziej.
— Nie, nie, ale potrzeba być sprawiedliwym...
Na te słowa wszedł Moszko stary, który od niejakiego csasu w niedostatku gości, a z powodu rozsądku swego oceniony przez pana Bala, miał wolny przystęp do niego w każdym czasie.
Moszko zawsze przychodził z nowinami, czy domowemi, czy zagranicznemi, ale nigdy z próżnemi rękoma.
— A! witam gościa! zawołał kupiec wstając i idąc przeciwko niego, gdy arędarz okiem uważnem już wszystkich policzył i utkwił właśnie wzrok w nieznajomym