Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze Kasprem Białym nazywali, i zapomniałem nazwiska.
— A! tak! bo ma włosy jak len, nawet ładny chłopiec, gdyby nie ta czupryna.
— A reszta?
— Drugi podobno gdzieś jest gumiennym, a trzeci na czynszu... Córka poszła także za ogrodowego budnika... Ot! co to się z ludźmi dzieje!
— Prawda! cuda! che, che, cuda! dodał Hubka rad nici którą pochwycił i urywając już rozmowę, bo się bał żeby niewczesny wykrzyknik nie wydał jak go Mylińscy obchodzą...
Wieczór oświecony czarnemi oczkami pani Supełkowej zszedł jakoś wesoło i szybko, a nazajutrz niezgrabna ale wygodna bryczka pana Piotra toczyła się już do domu; on zaś puszczając zwolna kłęby dymu z fajki piankowej, przemyślał jak przystąpić do rzeczy, żeby nabyć jak najtaniej a zyskać jak najwięcej. Szczególny traf mieścił mu pod ręką prawie najstarszego z Mylińskich, który był leśniczym w dobrach Radziwiłłowskich, gdzie pan Hubka miał dawne i jeszcze niezerwane stosunki ze wszystkimi. Że jednak nigdy nie zwracał szczególnej uwagi na Kaspra Białego, musiał teraz zbliżyć się do niego nieznacznie i starać go poznać, nimby o interesie przemówił.
Pan Hubka robił wszystko jak widzimy ostrożnie, wolno, po cichu a systematycznie, i krwi mu niecierpliwość nie psuła. Mówił nawet czasem że z flegmą i z uporem wszędzie zajść można, gdzie człowiek zapragnie.
Długo namyślał się jak się zbliżyć do pana Kaspra niby z przypadku, a że ekonom kluczowy, gdzie służył Myliński, był mu dobrze znajomy i czasem go