Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 04.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jaki z Jaśnie pana gospodarz! rzekł nie bez ziarka pochlebstwa, zawsze w polu! na co to tak pracować! pan Bóg i tak da.
— A cóż mam robić? odrzekł kupiec smutno, muszę się poznawać z gospodarstwem, ale ja właśnie chciałem się z panem Moszkiem zobaczyć i pogadać, dobrze żeśmy się spotkali.
— Nu! co Jaśnie pan każe? ja i w nocy na jego rozkaz!
— Możemy z sobą pogadać szczerze?
— Czemu nie! niech pan wierzy — kładnąc rękę na piersi dodał żyd — ja pańskiego zaufania nie zdradzę.
— Powiedz-że mi, ty wszystkich znasz, wszędzie bywasz, słyszysz co ludzie gadają, co się to dzieje, proszę cię, że odemnie tak wasi panowie jak od zapowietrzonego stronią?
Moszko pogładził brodę, kiwnął głową, założył ręce za pas...
— To długo gadać, rzekł, Jaśnie pan się nie obrazi, jak ja czystą prawdę powiem?
— I owszem ja tego chcę właśnie.
— Ot, jak się mnie zdaje, z tego com ja słyszał po dworach, w Dębnie, w Burkach i u inszych. Choć prawda nie bardzo się oni przedemną wygadują, wiedząc że ja panu służę, ale od ludzi można wyciągnąć wszystko. Jak państwo tu przyjechali, tak zaraz wielki się zrobił hałas. Zkąd? jak? co? kto? a czy bogaty? a kto on? A trzeba Jaśnie panu wiedzieć, że tutejsi panowie jak gołe, z pozwoleniem, tak wielkie fanaberje! Jak posłyszeli, że Jaśnie pan bogaty, a dom śliczny, a pieniędzy dosyć, tak im strach poszedł, że oni przy Jegomości pogasną! Ztąd zaraz różne intryg,