Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 03.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku, którego chciwie aż do ogłoszeń o nadwiezionych śledziach pocztowych pożerał; łzy mu stawały w oczach, serce biło, spoglądał tylko czy go kto nie widzi, bo się wstydził, ulubioną wioską otoczony, tak tęsknić za miastem.
Stanisław w swoim pokoju zamknięty czytał odpowiedź na list, który tylko co przybywszy, do Konstancji napisał, ta była następująca:

Warszawa...
„Widzisz pan jaką ze mnie gorliwą masz korespondentkę, ledwie jego list przeczytałam już odpisuję. Proszę tylko tego pospiechu źle sobie nie tłumaczyć, jest to prosta litość.
List pański taki smutny. Mój Boże! jestże to takie nieszczęście pojechać na wieś? przyznam się że dla mnie całkiem by to się wydało przeciwnie. Ale między nami jest wielka różnica, pan wychowałeś się w mieście, ja na wsi: wszystkie moje wspomnienia tam mnie ciągną, w mieście mam tylko maleńki skarb, trochę łez i smutku. Na wsi przebyłam młode, wesołe, dziecinne lata, po których się tęskni do grobu; nie dziwuj się pan że mu jego nieszczęścia gotowam zazdrościć. Wszystko, aż do tej dzikości krajobrazów, do ponurej ich ciszy, do braku barw, do smutku czarnych lasów, wszystko mi tam tak powabne, tak się piękne wydaje, nawet w jesieni. Widzę jasno, że człowiek jest wedle słów tego filozofa, który niechcący prawdę powiedział, zwierzęciem nałogowem, nietylko kocha kraj swój, ale kątek, w którym pierwszy raz podniósł głowę i uczuł serce, gdy go zabolało. Dla niego ten kątek ogniskiem, środkiem, stolicą. Przykro mi że sto-