Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na przekór ich sile i piękności.
Tysiące zawad niepokonanych spotkał przed sobą Parciński, w szkołach nie lubili go nauczyciele, choć był najlepszym uczniem, na świecie odwracali się ludzie od niego, choć do wszystkich się garnął sercem, które urazy nie pamiętało. Nie daleko mógł zajść, pomimo ochoty i zdatności do nauki; w piątej klasie umarła mu matka, został sierotą na świecie, samemu sobie oddanym, dziedzicem lichego domku... Potrzeba było szkoły porzucić, nie miał już o czem iść dalej; matka pracowała na niego jak to matki umieją, nie wiedzieć jak dobywając grosza z pracy drżących rąk starych. Dworek Parcińskiego stał na ustroniu, w złym kącie, stary był, ciasny, trudno go było wynająć, przecież Tomasz znalazł kogoś co mu kilkadziesiąt rubli zapłacił, a sam się na strych wyniósł; że zaś nie było dla niego innej drogi, poszedł służyć do kancelarji. Nie będziemy opisywali jego ciężkich lat młodości, odartej z wszystkiego co wdzięk ich stanowi; na nieszczęście Tomasz miał namiętność, tą była nauka, chciał jej nabyć bezinteresownie, pragnął jej, jakby w ciemności tęsknił za światłem. Łatwo wystawić sobie z ilu trudnościami łamać mu się przyszło, żeby tej żądzy choć kroplą zadość uczynić. Nie miał za co ani kupić książki, ani gdzie zetknąć się z ludźmi coby mu dodali odwagi i siły; towarzysze z niego szydzili, on sam nie jasno widział drogę, którą iść sobie postanowił.
Nic go jednak nie zraziło, szyderstwa przyjmował łagodnie, przeszkody łamał z odwagą, a czego nie wiedział to instynktowo starał się zgadnąć. Ile mu chwil wolnych zostało, wszystkie poświęcał pracy najniewdzięczniejszej, urywanej, nieporządnej, nie pokierowanej,