Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

także swój rodzaj dumy i nie rad spada pod rozkazy niższych od tych, którym wprzódy ulegał. Chłop dóbr książęcych nieraz w karczmie nadmie się nawet przeciw poddanemu ubogiego szlachetki i plunie mu w oczy. A wiesz ty że ja z kniaziowszczyzny? I tu więc rzucone zręcznie domysły pani Supełkowej chmurami powiodły twarze, wieść poszła po gromadach, które się kupkami zbierały i na ucho ją sobie powtarzały. Niektórzy wprawdzie wierzyć nie chcieli, ale ogół chwycił to do serca. A że na wódkę długo czekać przyszło, zebrani ludzie mieli dobry czas się rozmyślać nad upokarzającem położeniem swojem. Młodsi i sprytniejsi z za węgłów przypatrywali się panu Galowi i już, jak to u nich jest zwyczaj, szukali jakieby mu dać przezwisko. Niektórzy poczynali szydzić z naiwnego zapału dziedzica.
— Do czego on podobny? spytał jeden zdaleka się wpatrując. — Maleńki, grubeńki, czerwoneńki, a śmieje się aż płacze, a kłania się aż mu kości trzeszczą. Powiedźcie-bo do czego on podobny? bo nie uspokoję się póki go nie ochrzcim.
— Ja już myślę długo a jeszcze wydumać nie mogłem, odparł drugi dowcipniś... Coś on taki fertki i rzutki jak kuropatwa i tłuścieńki gdyby ona.
— Niech będzie kuropatwa, pochwycił pierwszy, nazwiemy go kuropatwą!
I zaczęli się śmiać do rozpuku; a odtąd już pan Bal został u nich kuropatwą.
Starszy jednak co tego słuchał, odezwał się kręcąc głową:
— Będzie wam kuropatwa, jak on na kobuza się przerobi!