Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych wieśniaków, ich poszanowania pełne postawy odkrytych głów, nastawionych pilnie uszu na każde jego słowo, rozrzewniał niemal pana Bala. Jemu tak łatwo się było pokochać i zapalić. Oko już upatrywało w tych twarzach mnóstwo charakterystycznych oznak wszystkich cnót społecznych; każdy wyraz tłómaczył sobie na najlepszą stronę i najgłębsze nadawał mu znaczenie; śmiał się, zacierał ręce, słowem był szczęśliwy! A że Krużka mu podszepnął, że gromada lubi żeby z nią rozmówić się długo, a zwyczaj chce, by ją przyjmować, pozostał więc w ganku dziedzic, posławszy po kufę wódki do Moszka Hercyka i wysłuchał co tylko ludzie mu powiedzieć chcieli. Tymczasem gromady z właściwą sobie bystrością sądu i filuternem wejrzeniem przyglądały się temu, kogo im pan Bóg zesłał, a wrażenie jakie na nich czynił poczciwy pan Bal, byłoby może najkorzystniejsze dla niego, gdyby nie jedna okoliczność.
Dziedziniec był całkiem zajęty ludem, który nim przywieziono wódkę z najbliższej karczmy, rozsypał się trochę pod płoty i budynki. Młodsi nie mający udziału w rozmowie z dziedzicem i ci co jej unikali, poszli ku folwarkowi. Tu Supełek i jego żona stali we drzwiach bocznych przypatrując się zdaleka obrzędowi. W gromadach już się lotem strzały rozeszła wiadomość o usunięciu Supełka, i chociaż z niej większa część dosyć się cieszyła, bo był niepospolitym ciemiężcą włościan, znaleźli się i tu jak wszędzie faworyci, pochlebcy, co żałowali złego znanego, obawiając się by złe nieznane gorszem od niego nie było. Kilku z ludzi co mieli łaskę u jejmości, bo żony ich przędły dla niej darmo, nosiły grzyby i przysługiwały się ró-