Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 02.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a nic matki nie przypominała, ani zdrowiem, ani wesołością, ani typem rysów. Było to stworzeńko biedne, wychorowane, rozkapryszone, samowolne i nieznośne. Żona rządcy i córka jego ubrane były starannie, a młodsza nawet na swój stan za wytwornie; widać że jej rodzice nic odmówić nie śmieli. Uśmiech jakiś pogardliwy błądził po bladych jej ustach ściśniętych; podparta na łokciu, oczy miała wlepione w róg izby i czoło chmurne.
— Moja Delciu, odezwała się matka, trudno po nas takich rzeczy wymagać... my musiemy służyć, to daremna rzecz, majątku nie mamy...
— Co innego u hrabiego, odpowiedziała panienka, ale u jakiegoś tam kupca co ten majątek kupił teraz, który gotów we wszystko wglądać, prześladować i traktować nas jeszcze z góry.
— E! o toby było najmniejsza! odparła matka. Zresztą nie wiemy jeszcze czy i on nas zechce; pisał prawda do ojca, że gotów go zatrzymać, jeśli mu się starać bądzie służyć dobrze, ale zobaczymy dopiero na miejscu jak się sobie podobamy. A że on kupiec czy kto tam taki, to nam wszystko jedno. Jeszcze lepiej, na niczem się znać nie będzie, co zechcemy to mu wmówić potrafim! Potem mamy z ojcem projekt...
— Jakiż projekt, matuniu?
— Ale bo to wcześnie się z tem wygadywać!
— Toć przedemną.
— Ty bo Delciu często wypaplesz.
— Widzę że mnie mama chce rozchorować, ja nie mam tak żelaznego zdrowia, proszę mnie nie męczyć, zawołała pieszczoszka, proszę mi powiedzieć zaraz.
— Zamknijże drzwi od kobiet.