Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dla mnie to prawdziwy zaszczyt, nierównie większej familji, tylą zasługami okrytej, rzekł powoli, poznać człowieka w osobie hrabiego i proszę wierzyć, że dzień, w którym oglądać go miałem szczęście, będzie mi pamiętny.
— Za to ręczę! w duchu rzekł pan Joachim, byle o Zakalańszczyznę skończyli, popamięta!!
— Pan Bal, odezwał się głośno, przybył tu właśnie w zamiarze traktowania o dobra, o których posłyszał że hrabia masz zamiar je sprzedać.
Mina hrabiego głębokie malowała zdziwienie. — Ja sprzedawać! co? sprzedawać! Zdaje mi się że nie miałem zamiaru niczego się pozbyć.
— Pan hrabia mi napomknął, rzekł serjo Goral... o kluczu Zakale...
— A! zmiłuj się pan! to było słowo na wiatr rzucone; najlepszy klucz z dóbr moich, choć prawda że przedzielony od nich kilką milami dóbr moich kuzynów Radziwiłłów. Ale mógłżebym się pozbyć mego złotego jabłka?!
Bal spuścił nosa bardzo, uwierzywszy naiwnie w to co mówił hrabia.
— Prawdziwie, niezmiernie mnie to boli, żem się tak wygadał, rzekł zafrasowany pan Joachim.
— Ale to było słowo tak rzucone. To pewna, że prędzej wszystko jak Zakale. Rzeka spławna, lasy, łąki, młyny! Raj! panie; w dodatku mieszkała tam ś. p. babka moja, z domu księżniczka Szujska, której pamięć i pamiątkę czczę najwyżej.
— Ale bo mi się zdało, rzekł pan Joachim znowu.
— Jakże to się panu źle zdało, z wymówką rzekł hrabia, otośmy darmo fatygowali szanownego pana Bala.