Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

upartą zaciętością goniącego ostatkiem człowieka, i mało kto rozstał się z tym światem. by on nie spróbował przynajmniej przypytać się do jego pozostałości.
Zresztą wielki pan w obejściu, ale nie dobrze odgrywający swoję rolę, bo ją przesadzał zbytecznie; lud Boży mający za nic, grzeczny z tymi, których potrzebował, dumny dla obojętnych, pragnął tylko stosunków, któremiby głośno się mógł popisać, i szlachtę zabijał książętami wujami, książętami stryjami, wysławiając ich nieustannie.
Ciągle się prawując i nie zawsze pilnując koniecznie strony sprawiedliwej, byleby pozór prawny słuszność miał za sobą. Hrabia Jan udawał wielce szlachetnego człowieka, ale w gruncie nie wiele o to dbał, jak go tam będą nazywali, mówił o charakterze swoim i uczciwości dosyć, ale biada, kto na to rachując, spuścił się na nie!
Z panem Joachimem więc pod tym względem była to doskonale dobrana para. A teraz spojrzmy na jego powierzchowność.
Był to chudy, zgarbiony trochę mężczyzna, pięćdziesiąt kilkoletni, z uśmiechniętą małpią twarzyczką żółtą, oczyma piwnemi i szpakowatą czuprynką. — Szczególny charakter jego fizjognomji nadawały usta nadzwyczaj szerokie a wązkie, podobne do rybiego pyska, gdyż broda z niemi dobrze naprzód wystawała. Nosek maleńki spiczasty, któren natura na prędce i od niechcenia przyplasnęła mu na twarzy, nie wiele na niej miejsca zajmował. Skutkiem szerokości ust, hrabia miał minę ciągle uśmiechnioną, choć się nawet nie śmiał wcale.
Pomimo lat, były w nim jeszcze ostatki odegrywa-