Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podobnych środków pomocniczych, tam Zrębski zwykle mu posługiwał. Ale bogaty patron i tu zachowywał się ostrożnie i rachując na swoją przebiegłość, w oczach Zrębskiego każdą swą czynność biało malował, pewien że mu wmówi co zechce. Nie tak jednak było. Zrębski nie pokazując wcale po sobie, żeby się domyślał jak brudne mu powierzano interesy, doskonale umiał ocenić swego naczelnika i wiedział o jego traktatach z sumieniem zawieranych na różnych warunkach. Goral miał go za przebiegłego łotra, ale nie sądził daleko bardzo widzącym człowiekiem, pochlebiając sobie, że swą powagą narzuci mu taki sposób widzenia jak zechce, w czem się bardzo mylił.
— A teraz, cicho dodał, nalewając sobie drugą lampeczkę którą chciwie połknął Zrębski, pomówmy o warunkach.
Goral podniósł głowę i zmarszczył czoło które się łacno fałdowało.
— Cóż to? spytał, prawa mi dyktować myślisz?
— Ja! a! uchowaj Boże, z ukrytym zawsze uśmiechem rzekł pokornie patron stary; a czyż ja nie znam pozycji swojej? nie ośmieliłbym się! Ale to interes wielki, zarobek może być znaczny, słuszna żebym też i ja, który wszystko zrobię, coś z tego chwycił.
— A kiedyżeś mi co zrobił darmo? dumnie odparł Goral.
— Alboż ja to mówię? ja chleba kawałek który jem, Bogu tylko i tobie mój zacny opiekunie winienem, starając się go zarabiać sumiennie i gorliwie... Grzeszyłbym gdybym tego nie powtórzył dziesięć razy na dzień.
— No! dość tych słodyczy, do rzeczy! co chcesz za tę sztukę?