Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

użyć pan Bal. Skłopotanie nie małe malowało się na twarzy gospodarza, który wciąż nakładając konieczne odzienie (bo siedział bez ceremonji w jednej koszuli i szlafmycy), pomrukiwał coś pod nosem. Gdy się stawało coraz widoczniejsze, postrzegł je i kupiec, a nie wiedząc jak się wykręcić, zawołał:
— Ale ja nie przeszkadzam, chciałem tylko zaprosić na marjasika na wieczór.
Skrzywił się stary. — Prawdziwie, nie wiem... nie wiem, czy będę mógł...
— Ale jeżeliby można... chciałem niektórych objaśnień o tych Balach w Niesieckim.
— Acan Dobrodziej masz już Niesieckiego?
— Mam!
— Jeżeli będę mógł, jeżeli będę mógł — mruknął stary.
Przybyły widział konieczność wysunienia się, nie mając nawet gdzie usiąść, ale darmo spodziewał się wieczorem gościa, bo pan Lewon, zapewnie nowych napaści obawiając się, nigdy już na Bielańskiej ulicy nie postał, bo w rok potem niewinny ten złego początek umarł; pokazało się po śmierci, że to był zagorzały heraldyk bez grosza przy duszy, który nad nowem Niesieckiego wydaniem pracował do zdechu, jak to dawniej mówiono. A że doskonale grał w marjasza, co gdzie wygrał, na nadzwyczaj skromne życie i zakupienie książek obracał. Żył często bułką i wodą lub mlekiem, nocy i dnie pracując, i był już w literze M, gdy go śmierć zaskoczyła...
Rękopisma... leżały długo w kącie na poddaszu, póki ich szczątków ktoś nie uratował; mówiono że się dostały do Lipska... i ztąd urosło nowe Niesieckiego wydanie.
Tymczasem pan Bal, myśli raz zawziętej nie rzucając, jak dalej życie poprowadził to zaraz ujrzymy.