Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Złote jabłko 01.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trykę wyrachować było podobna, nikt nie złapał. Wysoki, sztywny, z głową podniesioną do góry, nosił się po francuzku ale ze staroświecka. Twarz jego miała cerę pargaminową, oczy wejrzenie szklanne i obojętne, jakby spracowane i do patrzenia na świat nie przywykłe. Na ustach nigdy mu nie postał uśmiech, czoło zmarszczone nigdy się nie rozpogadzało, mówił nadzwyczaj mało, o rzeczach obojętnych, o sobie nigdy, pieniędzy u nikogo nie pożyczał, na obiady się nie wpraszał, a zbyt przyjacielskie figury, do poufałości się cisnące, zdaleka trzymał. Widywano go w różne miasta części jak ćmę wylatującego wieczorami w jasno-piaskowym płaszczu, kapeluszu, z laską staroświecką, powolnie przesuwającego się z objętnością człowieka, którego miasto nie obchodzi wcale, bo zna jego tajemnice. U niego w mieszkaniu nikt ze znajomych nie był; wiedziano tylko że je miał na trzeciem piętrze, a z oszczędności i obioru miejsca wnoszono, że nie musiał być zamożny. Wszakże niekiedy zjawiały się oznaki dawnego jakiegoś dostatku: to kosztowna szpilka na żabotach, to pierścień piękny, to zegarek kameryzowany. Zwykle jednak pan Lewon chodził w szaraczku i z jednym krwawnikiem. Oprócz marjasza miał ten człowiek jedną jeszcze manją dziwną, ale na dawne czasy nie tyle co dziś zastanawiającą, był to zapamiętały heraldyk. Nikt lepiej nie znał nad niego wszystkich familji Polski, Litwy, Rusi, Inflant, Kurlandji, Prus i dawnych prowincji, ich kolligacji, pochodzeń, dawności, herbów, czystości krwi i t. d. i t. d. Była to materja, o którą tylko zaczepiwszy poczynał jak z księgi i prawił przeskakując z przedmiotu w przedmiot bez końca. Nikt też ze znających go nie potrącił drażliwej żyłki, tak się obawiano