Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pfe!
Od czasu jakeśmy się widzieli zostałam straszną pesymistką! Życie jak komedia bez sensu, snem jakimś i zmorą... ciąży, dolega a nie opłaca się niczym... Plugawa kałuża ten wasz świat!
— Zoniu moja — wtrącił Ewaryst — tak on się może wydaje tym, co na niego oczyma skoszonymi patrzą.
— A, zapewne! wy patrzycie nań prosto! idealiści karmiący się mrzonkami. Aby nie żyć w tej brudnej rzeczywistości, stworzyliście sobie świat, którego nie ma... piękny jak bańka mydlana, ale pusty!
Daj mi z nim spokój!
W tej chwili,, ze śpiewką na ustach i cygarem w ręku, bez ceremonii, w kurtce jakiejś, bez chustki, w patoflach na nogach wszedł pan Teofil Zagajło. Zobaczywszy go w tym stroju, Zonia się zarumieniła, on zaczął się przypatrywać Ewarystowi.
— Pan Teofil, mój sąsiad, który w negliżu sobie pozwala mnie odwiedzać, co mu się przebacza, bo pracowity bardzo, nie ma czasu się ubierać.
— A! pewnie — odparł pan Teofil — z kolegami nie robi się ceremonii.
Pierwszy raz z bliska widział Chorążyc tego kolegę. Był to młodzieniec silny, zdrów, szerokich ramion, rozkwitły bujno, z twarzą nie tak piękną jak rozumną, ale razem wiejącą zawczesnym chłodem. Na wygładzonym czole, w spojrzeniu jasnym i sięgającym do głębi malowało się pojęcie łatwe, inteligencja żywa, lecz jakby przedwczesną starością zwiędła. Poezji młodości, jaką ma każda prawie twarz w tym wieku jaki miał Teofil, nie było śladu w nim. Starła ją nieubłagana walka z losem, zawczesne pojednanie się z rzeczywistością czy samo dziwne wewnętrzne usposobienie człowieka, który nie musiał nawet czuć potrzeby uciekania się do żadnych ideałów dla ukraszenia sobie życia.
Było w nim coś rubaszno-żołnierskiego coś co zowią chłopskim; szedł po świecie pewien swej siły i nie wątpiąc, że nad nim zapanuje. Łagodności i przymilania się nie było w nim znaku, raczej umyślnie przybrana szorstkość i wyraz siły stojącej do popisu.
Z Ewarystem przywitał się dosyć obojętnie i poufale, tak samo i z Zonią, z którą zdawał się obchodzić nie tak jakby z kobietą należało.
Siadł zaraz w krześle, rzucając na stół czapeczkę i paląc dalej cygaro. Zonia była jakby zakłopotana tą poufałością zbytnią, z którą się u niej rozsiadał jak w domu, ale wprędce przyszła do siebie i zwróciła się z rozmową do Ewarysta. Pan Teofil mieszał się do niej półsłowami szyderskimi, z jakąś wyższością trochę dziwaczną.
W ogóle nie był to człowiek wstrętliwy, mimo gburowatej swej powierzchowności, zdawało się, że nań rachować było można i że pod tą powłoką chropowatą było i serce poczciwe i umysł zdrowo