Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Szalona.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z sobą związku będące, ale świetne, niby oryginalne, niby nowe i niby obfite w nieskończone wnioski...
Kto nie przyjmował doktryn Jewłaszewskiego, tego on po prostu łajał, a w męskim towarzystwie słowy tak dobitnymi, jakich tylko wieśniacy używają po gospodach, gdy się pokłócą.
Mówiąc apostoł podnosił rękę jedną do góry i palec wskazujący kierował jak pistolet w pierś słuchacza...
Z czego żył i czym się właściwie zajmował ten niby literat, po troszę prawnik, a głównie filozof eklektyk, który pono niczego się nigdy nie uczył i był genialnym autodydaktem), nikt dobrze nie wiedział.
Unikał równie badania o przeszłość, jak spojrzenia w oczy, w które nikomu patrzeć sobie nie dozwalał i natychmiast je odwracał.
Wiele dobrego być mogło w tym człowieku, zmieszanego z różną przez wiatry naniesioną plewą. Uczynnym był, oburzała go wszelka niesprawiedliwość, brał słabych gorąco w obronę, życie przy tym prowadził niemal anachorety. Żywił się w najprostszy sposób, po chłopsku, a nawet z pewną przesadą, wszelkich wygódek i pieszczot unikał, wytrwały był na zmiany klimatu, kąpał się w zimie w przeręblach. Czynił to z zasady, a zdrowie mu jakoś dozwalało być j j wiernym.
Gdy Ewaryst zgodził się milcząco na zbliżenie dp Jewłaszewskiego, Zonia trochę zdumiona popatrzała na niego, ale widać było, że przyjęła to rada.
— Więc — odezwała się poprawiając bez ceremonii trochę rozrzucone włosy przed małym lusterkiem, do którego się zwróciła — więc chodźmy do pokoju Heldusi, bo się tam już nasze zwykłe towarzystwo powoli ściągać zacznie. Wiem, że ono dla pana sympatycznym nie będzie, ale kto wie, może się przekonasz, że w nim więcej jest życia i przyszłości niż w waszych kółkach, w których hypokryzja panuje.
Ewaryst uśmiechnął się tylko, nie odpowiadając nic. Zonia poszła przodem i przez sień ciemną poprowadziła go do bawialni, w której już raz pierwszy się spotkali.
Pokój ten obszerniejszym jeszcze wydał się teraz Ewarystowi, bo w nim nie było nikogo oprócz gospodyni, wygodnie siedzącej na kanapie. z rekami zanurzonymi we włosach i głową spuszczoną nad książką. Nieodstępny papieros, chwilowo położony na stoliku, kurzył się niedopalony. Oprócz niej tylko stara Agafia krzątała się w kątku, przygotowując herbatę dla nieuniknionych co dzień gości.
Chorążyc mógł teraz lepiej się nieco przypatrzeć przyjaciółce Zoni pani Heliodorze, której twarzy nie kryły przed nim kłęby gęstego dymu. Była to średnich lat, może trzydziestu kobieta, mająca jeszcze resztki młodości na twarzyczce, która nigdy nie była piękną, ale teraz jeszcze błyszczała wielkim życiem i niepohamowaną żywo-